Tuesday, September 7, 2010

Chabry z poligonu czyli kwiaty od Ukochanej...


Nina ma ostatnio fazę na zbieranie kwiatów. Wszystkich i wszelkiej maści.
Zebrała na przykład różę, z "pięknie" prowadzonego ogródka przed-domowego na warszawskiej Białołęce. Róża złamała się na huśtawce. Był dramat.

Ale potrafi też zebrać zwykłą koniczynę. I niesie ją przez 2 godziny w ręku a potem przed wejściem do bloku mówi z tym swoim nad wyraz wyszczerzonym uśmiechem - tato, weź ją do domu bo ja już rąk nie mam żeby drzwi otworzyć...
No to wziąłem tę koniczynę i zaniosłem, mimo, iż wyglądała, jakby przejechał po niej Rudy 102 z całą załogą na pokładzie. No i wrzuciłem do wody ( bo tak Nina kazała w mieszkaniu ) a woda była w kieliszku ( no bo gdzież by miała być woda w wielkości odpowiedniej dla koniczyny ).

I dalej przez naście godzin nic szczególnego się nie działo w tym temacie koniczyny.
Aż do dzisiejszego wieczoru.
Koniczyna nie poddała się. Odżyła, wręcz nawet urosła. Twarda sztuka z niej...

No comments:

Post a Comment